Poznajcie Izę z The Secret of Healing. Iza ma dopiero 19 lat ale bardzo prężnie i dojrzale prowadzi swojego bloga. Jej pasją są konie. Ma nawet swojego - Siwego, mówi o nim, że jest całym Jej życiem. W wieku 15 lat wydała książkę pt. „Pasja życiem” opisującą historię nastolatki, która straciła swojego konia. Iza zabierze nas dziś do Australii i będzie to opowieść w iście kowbojskim stylu.
Od razu powiem prawdę – NIE wierzyłam w to, że
kiedykolwiek polecę do Australii. Nie wierzyłam, że mogę znaleźć się w połowie
mapy i czuć się, jakbym odbyła dłuższą podróż pociągiem. Nie wierzyłam, że
bilety są już kupione i że wylecę w długą podróż za kilka miesięcy. Nie
wierzyłam – a byłam już dwa razy (a może nawet planuje następne) – dlatego Wy
też powinniście wierzyć (nie ważne gdzie jedziecie)!
Chcę opowiedzieć Wam dzisiaj o Australii z punktu
widzenia osoby kochającej konie. Kochającej te piękne, czułe i ciepłe
stworzenia – niekoniecznie jeździectwo, niekoniecznie treningi, niekoniecznie
drogi sprzęt i piękne boksy. Chcę Wam powiedzieć o rajdzie konnym mojego życia
oraz o wolontariacie, który odbyłam w jednej ze stajni w Brisbane (QLD).
Nie byłoby mnie w Australii, gdyby nie moja bardzo
bliska rodzina. Gdyby nie oni, nie miałabym także możliwości jeżdżenia konno
plażą – brzegiem oceanu z widokiem na ogromne fale i różnorodne rośliny. Był
koniec lipca, kiedy przejechaliśmy ponad 600 km tylko po to, by
dosiąść konie w tradycyjnych, australijskich (jakże twardych!) siodłach, którym
daleko do tych powszechnie stosowanych w Polsce. Ich rady to: usiądź wygodnie,
odpręż się, odchyl delikatnie do tyłu i pozwól sobie opaść. Choć ranczo to
należało do pewnego małżeństwa – nie było typowym ośrodkiem jazdy konnej, który
oferuje rajdy nad ocean. Helen – właścicielka, to niezwykle uczuciowa i
empatyczna kobieta, która wprost mówiła czego wymaga: nie toleruję kopania koni
ani szarpania za wodze, koń ma mieć luźne wodze, bo ta jazda nie jest dla niego
karą. Mówiła, że jej konie są przyjazne dzięki temu, że oni także są przyjaźni
dla nich. Przed wejściem na konia dostaliśmy instrukcję odnośnie ptaków
chronionych, zakładających swoje gniazda na plażach w piasku. Pokazano nam
zdjęcia i nakazano omijać wszelkie podejrzane kształty, aby uniknąć zniszczenia
siedliska. Wyjeżdżając z rancza w kierunku oceanu, mijaliśmy pola trzciny
cukrowej, jechaliśmy przez płytkie, ale rozległe stawy i gęstą trawę, wśród
której można było dojrzeć z bliska kangury (zdecydowanie częściej spotykane niż
sarenki w Polsce). Gdy wąskim, piaszczystym wejściem weszliśmy na plażę Helen
przystanęła i powiedziała ze śmiechem „Welcome in my office”. Podkreślała, jak
bardzo kocha i ceni swoją pracę. Podczas jazdy brzegiem oceanu miałam okazję
(zupełną niespodziankę!) oglądać wieloryby na żywo… To był piękny dzień.
Poza jednym dniem odprężającym, miałam też kilka dni
nieodpłatnej pracy w stajni. Początkowo od 7 rano sprzątałam całą ujeżdżalnię,
paszarnię, siodlarnię i wszystkie boksy. Realia stajni (wcale nie wypasionej i
wcale nie dla bogaczy) w Australii znacznie różnią się od polskich (a jak ktoś
miał okazję jeździć w rekreacji, wie o czym mówię). Na belkach od wewnętrznej
strony dachu ujeżdżalni wisiały grube węże (żywe – dla ścisłości).
Zorientowałam się dopiero po 3 dniach, gdy spojrzałam w górę. W dziwnej
niepewności powiedziałam o tym swojej opiekunce, która uświadomiła, że są to
„friendly snakes” i one tu przychodzą sobie z lasu. Są okej. Dla pewności
omijałam jednak miejsca zwisania przyjaznych koleżków, mimo świadomości że
żaden z nich nie miał na mnie ochoty.
W holu była wywieszona tablica z ustalonymi terminami kąpieli – każdego dnia różne konie miały swój dzień SPA. Odkąd robiło się cieplej i znikał poranny chłodek, zabierałyśmy konie na myjkę, podcinałyśmy im grzywy i ogony, myłyśmy kopyta, wyczesywałyśmy włosie. Myślę jednak, że ciekawszy będzie dla Was fakt, że konie były derkowane (australijską zimą – nie powiem Wam temperatury, sprawdźcie sami i zrozumiecie, dlaczego to ciekawe). Derkowane warstwami. Miałam wrażenie, że połowa mojego dnia w stajni to ściąganie i zakładanie derek w odpowiedniej kolejności: polarowa, wełniana, siatkowa, derka typu kurtka zimowa (w dodatku z Wranglera!). Konie w tamtejszej stajni były traktowane kompleksowo i to mi się podobało. Jeśli koń miał sprzęt w renowacji, nie dostawał zastępczego siodła, a jeśli miał stać całą dobę na świeżym powietrzu – stał. Nikt nie przeciągał wizyt kowala w nieskończoność. Świadomość pracowników i dzieci (często z podstawówki) w zakresie traktowania i treningu koni była naprawdę konkretna.
Stajnie, do których trafiłam należą do osób, które kochają konie i przy okazji zarabiają, dzięki czemu nie zauważyłam wyzysku ani przetrenowania. Myślę, że konie mają się tam świetnie, a praca w takiej atmosferze była dla mnie cennym doświadczeniem.
Dziękuję Oli za możliwość opublikowania tekstu. Cieszę się, że mogłam podzielić się z Wami moimi bardzo osobistymi (i jakże wylewnymi) wrażeniami J Możecie śmiało pisać do mnie, jeśli macie jakiekolwiek pytania dotyczące wyjazdu do Australii lub po prostu chcecie dowiedzieć się czegoś więcej.
Iza z The Secret
of Healing
Kopiowanie i rozpowszechnianie zdjęć bez zgody autorki [Izabeli Kornet] jest zabronione
10 komentarze
Taka pasja to naprawdę godne podziwu. Fajnie, że młodzi ludzie potrafią się tak zatracić:)
OdpowiedzUsuńDobrze mieć pasję. Mnie wpis skojarzył się z kultowym "Zaklinaczem koni"
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia i piękna historia :) zazdroszczę dziewczynie wyjazdu :) i podziwiam za pasję :)
OdpowiedzUsuńhttp://peacehappinessfamily.blogspot.tw/
Jako nastolatka jeździłam konno. Byłam zafascynowana naturalnym ujeżdżeniem. Stajniom, które znam, daleko było do tych naturalnych standardów. Był wyzysk, było przetrenowanie. Miło się czyta, że w Australi jest inaczej. A taka przejażdżka brzegiem oceanu to moje marzenie. :)
OdpowiedzUsuń"friendly snakes"?! no way....
Inspirujące podejście do życia!
OdpowiedzUsuńpięknie napisane! i o Australii i o pasji! fantastycznie się czyta wpisy, z których aż tyle emocji się wylewa!
OdpowiedzUsuńNie umiem jeździć konno, ale jednym z moich marzeń jest przejechać konno Azję Centralną, bo to kraina koni...
OdpowiedzUsuńWszystko pięknie ale niepokoi mnie trzecie zdjęcie. .
OdpowiedzUsuńWyścigi konne wydają mi się sprawą, która zazwyczaj jest pomijana we wszystkich pięknych opowieściach o koniach.
Konie kocham z daleka, tzn nigdy nie mialam okazji zadnego dosiasc, choc byloby to moim marzeniem. Australia jakos nie kojarzyla mi sie z konmi, raczej z kangurami, ale juz oczami wyobrazni widze te olbrzymie puste przestrzenie po ktorych mozna pocwalowac. Pozdrawiam serdecznie Beata
OdpowiedzUsuńA gdyby to tak zorganizować na takich zasadach - http://fitdm.pl/ ? Nie sądzicie, że pomysł będzie dużo lepszy? Przynajmniej niestandardowy?
OdpowiedzUsuń