Piękna, romantyczna i ciepła wycieczka

Patrzyliśmy przez chwilę na siebie zdziwieni, bo czego jak czego ale telefonu się nie spodziewaliśmy. Wreszcie Daniel odebrał. To była nas...



Patrzyliśmy przez chwilę na siebie zdziwieni, bo czego jak czego ale telefonu się nie spodziewaliśmy. Wreszcie Daniel odebrał. To była nasza rezydentka, która informowała nas, że wycieczka na Patmos się nie odbędzie. No pięknie.. Coś jeszcze? Pogoda do niczego, wycieczki nie ma - z powodu pogody, samochód zamówiony dopiero na wtorek... Bingo! Weźmy wcześniej samochód.



Pobiegłam do rezydentki i udało się zmienić termin wypożyczenia samochodu na jutro. Uff.. Wreszcie cos pozytywnego.

Nazajutrz po śniadaniu stawiliśmy się zgodnie z umową chwilę przed 10 w recepcji. Czekamy 5 minut... 10.... 15......Upewniliśmy się, że samochód nie czeka przed hotelem i że właśnie tu się umawialiśmy z przedstawicielem wypożyczalni. W końcu, nie chcąc tracić dnia, poszliśmy do wypożyczalni, która znajdowała się kilkadziesiąt metrów od hotelu. Grek widząc nas i nasze kwity był bardzo zaskoczony, że chcemy dzisiaj wypożyczyć jakiś samochód. Chyba bardziej dlatego, że to oznaczało że musi coś robić a najwyraźniej tego nie planował. W międzyczasie Grek zajmował się tysiącem innych spraw; rozmawiał przez telefon, wskazywał komuś drogę, szukał kluczyków leżących przed nim na biurku, no i od czasu do czasu wypisywał dla nas dokumenty. Spokojnie, grecki sposób załatwiania spraw mode on. Kolejne pół godziny w plecy.

Wreszcie dostaliśmy Nissana Micrę i ruszyliśmy odkrywać wyspę. Pojechaliśmy, wg wcześniej ustalonej przez mnie trasy, wąskimi i krętymi drogami w stronę Platanos. Zgadnijcie skąd nazwa ;-)




 Tak, jedna z wersji mówi że nazwa pochodzi od dużej ilości rosnących tu platanów, inna, że od nazwiska założycieli wioski.
Ta mała wioseczka jest przepięknie położona. Aby się do niej dostać trzeba jechać parę kilometrów dość ostro w górę po bardzo krętych dróżkach, takich co to nie widać co wyjedzie zza zakrętu. Chwilami było groźnie ale to był tylko przedsmak tego co czekało nas na zakończenie wycieczki. Ale o tym później.
W każdym razie miejsce urokliwe, z pięknymi widokami, można usiąść na kawę i napawać się ciszą i nicnierobieniem albo pobłądzić małymi i wąskimi uliczkami.












Pojechaliśmy dalej zatrzymując się w miejscach, które nam się spodobały. A pogoda robiła się coraz piękniejsza i cieplejsza!!!! Jak na Grecję we wrześniu przystało.




Klasztor Megalis Panagias bardzo łatwo przegapić. Jest położony poniżej głównej drogi i drogowskaz jest widoczny tylko z jednej strony. Na szczęście jest na tyle duży, że mijając go zobaczyłam dachy i krzyknęłam: to chyba tuuuu!
Klasztor został wybudowany w 1586 roku. Składa się z małej kaplicy i otaczających ją pomieszczeń klasztornych. W kaplicy znajdują się oryginalne, przepiękne freski i głównie dla nich warto tu przyjechać. No i oczywiście dla kolejnej porcji widoków.
Podczas zwiedzania byliśmy sami co dodatkowo wpływało na odbiór tego miejsca.
Mnisi mają tez mały sklepik gdzie można kupić miody, alkohole, pamiątki. Rozmawialiśmy z bardzo sympatycznym młodym mnichem.







Kolejnym punktem naszej wycieczki była świątynia Hery. Po drodze widzieliśmy lotnisko, na którym lądowaliśmy. Hm.. już wiem czemu tak kręciliśmy, żeby trafić w pas ;-))


Herajon, czyli świątynia Hery, a raczej to co z niej zostało,  zbudowano około 570-550 r p.n.e a w 1992 roku i wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Jeszcze w tym samym stuleciu świątynia jednak spłonęła (zniszczona przez Persów) i została odbudowana w 525 roku p.n.e. za panowania Polikratesa. Miała wymiary 108 na 55 metrów, co czyniło ją czterokrotnie większą od Partenonu w Atenach. Stała na miejscu mitycznych narodzin bogini Hery i była jednym z najważniejszych miejsc jej kultu w starożytnej Grecji.
Do naszych czasów zachowała się jedna kolumna (o połowie pierwotnej wysokości) oraz kilka zdekompletowanych posągów. (źródło: Wikipedia)
Kolejna atrakcja, która była dość słabo oznaczona, ale dzięki mapie udało nam się do niej dotrzeć. Stety niestety okazało się, że w poniedziałki jest zamknięta. Może to i dobrze... Byliśmy po południowej stronie wyspy, słońce dawało się we znaki, Daniel założył krótkie spodenki i właściwie chcieliśmy już dotrzeć z powrotem nad morze.



Pojechaliśmy dalej. Do miasta Pitagorion (Pythagorion) Turystyczne? Owszem. Pełne sklepików z pamiątkami? A jakże. Komercyjne? A tak. Ale przepiękne, z uliczkami w których przyjemnie się zagubić. Z ruinami zamku z bajecznym widokiem. Jedno z dwóch miast, w których polecałabym spędzenie wakacji. Z resztą co będę pisać; obejrzyjcie zdjęcia



Zjedliśmy pyszny obiad za normalną cenę w barze przy plaży.


Sałatka grecka z - uwaga - sałatą ;-)














To było miłe wczesne popołudnie. Następnym miastem, w którym się zatrzymaliśmy była stolica Samos - Samos ;-) Nie przypadła nam jednak do gustu. Może to zmęczenie. Może promenada, która była w remoncie. Może wielkość. Może gdybyśmy mieli więcej sił i chęci na łażenie.. ale nie mieliśmy. Z góry wygląda bardzo ładnie ale z bliska już niekoniecznie.




Wyjeżdżając z miasta trafiliśmy na bardzo stromą uliczkę. Bardzo ciężko się z niej zjeżdżało. A nie było innej drogi. Trochę strachu, trochę śmiechu, ale to i tak jeszcze nic w porównaniu do tego co spotkało nas wieczorem ;-)




Drugim turystycznym miasteczkiem, które bym bardzo polecała jest Kokkari. Właściwie to Danielowi bardziej podobał się Pitagorion a mnie Kokkari. Jest spokojniejsze, mniejsze. Ma jedną długą plażę a przy niej nastrojowe knajpki i małe pensjonaty. Miasto ma klimat. Zdjęcia, które można znaleźć w internecie wpisując hasło Samos to w większości widoczki z Kokkari. Za Kokkari znajduje się parę polecanych plaż ale wszystkie kamieniste.


















Wypiliśmy kawę, odpoczęliśmy, zrelaksowaliśmy się i podążyliśmy do ostatniego punktu programu. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi i zależało nam żeby dotrzeć tam jeszcze za dnia. Do Manolates prowadziła parokilometrowa kręta droga. Wiem, że parokrotnie w tej relacji użyłam określenia "kręta", ale ta droga przeszła nasze najśmielsze oczekiwania. Co chwilę były ostre zakręty i właściwie nie mieliśmy pojęcia czy z naprzeciwka jedzie coś i w jakim tempie. Do miasteczka jeżdżą turyści, ale raczej głównie miejscowi. A jak miejscowi jeżdżą można się domyślić... Parę razy mieliśmy taką sytuację, że myślałam że zaraz stoczymy się do tyłu, albo nie wyrobimy na zakręcie, albo nie podjedziemy. Daniel się trochę zdenerwował ale dzielnie pruł do przodu. Z boku wyglądało to jak niezła scena z komedii. Ja - wznosząca modły i powtarzająca : może zawróćmy??? (bardzo mądre w sytuacji jak nie ma gdzie zawrócić!!!!) Daniel spocony i z zaciśniętymi ustami, których wyraz oznaczał: ja nie dam rady?? ja??? a dookoła śpiew słowików..... Autentyk!!! Las, przez który dojeżdża się do Manolates, słynie ze śpiewu słowików. A że był już prawie wieczór...
Było warto? Było. Spokój, cisza. Mała wioska, po której poruszać się można wyłącznie pieszo. Kolejne uliczki warte zagubienia. Małe restauracyjki, romantyczny klimat. A przy spokojnym zjeżdżaniu czarujący śpiew słowików...








Kiedy dotarliśmy do hotelu było już ciemno. Pełni wrażeń wpadliśmy na chwilę do pokoju i poszliśmy na kolację. Tego wieczoru mogliśmy podzielić się wspomnieniami, ponieważ poznaliśmy dwie cudowne pary: Martę i Andrzeja, Kingę i Łukasza. Od tego czasu nasze wieczory i nadchodzące dni nie były już takie same ;-)

Jeśli chcesz wiedzieć co było dalej  koniecznie polub i obserwuj  Trzydziestkę z Vatem na facebooku

Podobne posty

4 komentarze

  1. Uwielbiam czytać Twoje relacje :) wczoraj tak się zaparłam, że mimo zamykających się oczu zaczęłam czytać post w łóżku na komórce :) uśpiły mnie te piękne widoki i światło komórki...ale dzięki temu miałam co czytać do kawy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marysiu!!! Bardzo CI dziękuję! Dla takich słów warto przysiąść i pisać :-))) Dzięki :-)

      Usuń