Nadeszło nowe
1/01/2014Bardzo lubię pierwszy dzień roku. Jest w nim coś magicznego. Niby ludzie ci sami a inni, niby otoczenie takie samo a inne. Nie umiem tego wytłumaczyć ale czuję że coś jest inaczej, coś się zmieniło. Poza tym ludzie po sylwestrowych szaleństwach tak spokojnie spacerują, odpoczywają, jakby wczuwali się w nowe.
Podobnie mam też z ostatnim dniem roku. Jest dla mnie niezwykłe że kiedy my jemy późne śniadanie, mieszkańcy wysp Kiribati witają już nowy rok. Niestety z roku na rok nie jest to dla nich tak przyjemne jak dla reszty świata, bo przypomina że skraca się czas ich istnienia - wyspom z powodu globalnego ocieplenia zagraża zalanie.
Potem Tonga, potem piękna, tak zbliżona do naszego klimatu ale niestety ostatnio nawiedzana przez poważne trzęsienia ziemi Nowa Zelandia. I już mój kolega OZI z Australii jest w przyszłości. I cała Azja i wreszcie Nowy Rok dochodzi i do nas, i już jest inaczej, i już jest nowe. Tymczasem on dalej idzie, odwiedza zachodnią Europę, przepływa przez ocean i po kolei odwiedza kraje Ameryki Północnej, Środkowej i Południowej. I gdy u nas większość będzie kończyć imprezy świętować będą mieszkańcy mojego ukochanego Nowego Jorku. Wreszcie, gdy my będziemy odsypiać szaleństwa sylwestrowej nocy Nowy Rok będzie mógł odpocząć po podróży w czasie na Hawajach. Miłe miejsce na zasłużony odpoczynek :-)
Mam takie marzenie, żeby towarzyszyć temu wydarzeniu na jego początku i na jego końcu. Podobno są takie wycieczki. Myślę że kiedyś to zrealizuję :-)
Sylwestra spędziliśmy w kinie. Była to impreza filmowo taneczna w Multikinie Złote Tarasy w Warszawie. Było bardzo sympatycznie. Catering zapewniała restauracja Blue Cactus serwująca jedzenie meksykańskie, ale nawet jeśli ktoś nie jest amatorem tych smaków, też mógł znaleźć coś dla siebie. Open bar zapewniał napoje bezalkoholowe oraz wina, wódkę i whisky. Bardzo delikatnie piliśmy i dzięki temu pierwszy dzień nowego roku minął nam bez kaca :-)
Obejrzeliśmy dwa filmy. Był jeszcze trzeci ale ponieważ nie jesteśmy wytrawnymi imprezowiczami na projekcji ostatniego już nie zostaliśmy. Drugi film, który obejrzeliśmy to "Millerowie" - taka sobie komedyjka, nad którą nie będę się rozwodzić bo nie ma nad czym. Natomiast chcę opisać po krótce pierwszy film, który wywarł na nas ogromne wrażenie...
Moje recenzje - film
Wilk z Wall Street to film oparty na biografii maklera giełdowego Jordana Belforta pod tym samym tytułem. Jako 22 latek, świeżo po ślubie, trafia na nowojorską giełde, gdzie czuje się jak ryba w wodzie. Przy pomocy świetnego maklera zdaje egzaminy i dostaje licencje. Niestety szybko traci pracę z powodu kryzysu. Postanawia założyć własną firmę maklerską...
Przed 30 -tką Belfort staje się milionerem, jest świetnym mówcą charakteryzującym się niesamowitą charyzmą, ma drugą żonę i dwoje dzieci, imprezuje, bierze narkotyki i korzysta z usług luksusowych ( i nie tylko) prostytutek, jego firma zarabia miliony, ma jacht z miejscem na helikopter, jeździ sportowym porsche i mieszka w jednym z najdroższych domów w Stanach. Bajka? Niestety nie, jak łatwo się domyślić do tego wszystkiego dochodzi w niekoniecznie legalny sposób. A jeśli w ten sposób dochodzi się do takiego bogactwa prędzej czy później zacznie się tym interesować policja...
Zastanawiałam się dlaczego filmowi towarzyszą skrajne opinie krytyków. Piszą że jest pochwałą hedonizmu (czy coś w tym złego?), że akceptuje niemoralne prowadzenie się bohatera. Przecież mamy XXI wiek! I wreszcie wpadłam na to o co chodzi. Mi się to całe życie Belforta podobało! Bogactwo, imprezy, zadowolenie, czyli wspomniany hedonizm. Tylko ja mam skończone 30 lat i wiem że nieuczciwość daleko nie prowadzi. A jak odbiorą to młodzi ludzie? Może uznają że to dobry sposób na życie? Bo w filmie zabrakło mi jednej rzeczy: kary i pokuty, która byłaby swego rodzaju morałem wynikającym z filmu.
Ale nawet bez tego film gorąco polecam. Leonardo Di Caprio jest genialny, wierzę w każde jego słowo, w każde jego zachowanie. On jest Jordanem Belfortem.
0 komentarze